niedziela, 24 marca 2013

Biesy, Czady...Bieszczady...dzikie, zadziwiające, białe ...

Bieszczady...to kraina, która zawsze mnie przyciąga do siebie... To przyciąganie jest niezwykłe ... takie... mocne. Nie łatwo opisać to uczucie..kiedy skrzydłem w dachu zagarniam w myślach krajobraz a przestrzenie bieszczadzkie ogarniają moje serce. Wtedy ciche modlitwy lecą w górę..Do Boga Bieszczadzkiego.. ponoć taki jest...ponoć. Klimat dziczy, pustkowia, nie zupełnie barokowych szczytów i połoniny ..to, jest ten magnes, który jak mnie namierzył 7 lat temu, tak przyciąga coraz mocniej do dziś.

Ta  wyprawa była zaplanowana, lecz do końca nie było wiadomo kto pojedzie...zeszło się nas 9 osób, spragnionych dotyku bieszczadzkiego raju...wejścia do jego wrót. Wyjechaliśmy po 19.00 z Bielska...a na przełęczy Wyżniańskiej byliśmy po 4 rano..droga ciężka...zaspy, śnieg..noc. Ale to wszystko zbudowało między nami niesamowitą więź... Kiedy wyszliśmy z ciepłych samochodów, przeraziło nas niesamowite zimno, które wzmacniał wiatr, ciemność i nijaka samotność..bo aniołów bieszczadzkich nie było.
Ruszyliśmy przed siebie...droga zamiast 40 minut, trwała 1,40 min. ...zapadaliśmy się w śniegu...ale w naszym sercu była radość, że niesiemy 40 jajek, maszynkę, garnki, produkty na spagetti...i swoje bagaże :) Dziękujemy Pawle za te kulinarne przeżycia...i za to że wygrałeś ze sobą:)

Po 2 godzinach snu..ruszyliśmy na Rawki. To był nasz cel...nasz czas, nasze pragnienie. Ruszyliśmy...jak pontnicy...dosłownie...na kolanach na szczyt. Góry dały nam pokutę bardzo wielką...weszliśmy na szczyt na kolanach...dosłownie. Ale wszystko odbywało się w atmosferze radości, przyjaźni i niezwykłej misji:)



Doszliśmy na szczyt....brak słów...euforia...nawet mróz przestał był mroźny:) 



a po przyjściu czekało na nas spagetti i wspaniały wieczór w bacówkowym klimacie:)) dźwięki stron delikatnie przebijały nasze wspomnienia Bieszczadzkie:)


a rano dzięki naszemu koledze czekało nas to:

A kolejnego dnia..Puchatek i Połonina Wetlińska dla wybranych. Bieszczady, to góry ciche, zaklęte... nie można opisać ich mocy...serce niebieskie wzlatuje nad skarłowaciałe bukowe lasy..i leci jak ten zaginiony anioł w doń...doń szczęścia..




Zima zasypia chłodem...w słońcu blask... i delikatny dźwięk muzyki...bieszczadzkiej ciszy...radości, zwariowania z obecności tam naszych cieniów i ciał...nasze myśli błądzą między snem a nadzieją...to były dobre dni...bez niepotrzebnych słów, pełne ciepła, radości piękna...














Dwa słońca nad Soliną pożegnały nas romantycznie...kończąc piękny sen o Bieszczadach ...bo nasze włosy jak połoniny...pachnące wolnością... spalone radością:) ! nasza wędrówka będzie trwać bez końca ..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz